poniedziałek, 4 grudnia 2017

Mikołaje w moich wspomnieniach





Był ten pierwszy, który ciemną nocą cichutko i bezszelestnie wkradł się do naszego domu i zostawił paczkę pod moją poduszką. 
I naprawdę , nigdy go nie usłyszałam i nie zobaczyłam, chociaż w ten wieczór długo się ociągałam z zamknięciem oczu. 
Otwierałam je z uporem, gdy mama podchodziła, żeby mnie okryć do spania. 
Za to paczkę groszków, którą zostawił dla mnie, wspominam do dziś.
 A smak cukierków-kamyczków, które były w środku, przywołuję w każde imieniny Mikołaja.
 Później, gdy już mogłam sobie kupić coś za własne pieniądze, kamyczki należały do ulubionego repertuaru słodyczy, którymi się objadałam. Jednak tamtego smaku nigdy nie odnalazłam…
Ponieważ Święty Mikołaj odwiedzał tylko małe dzieci, szybko przestał bywać u mnie. Przypomniał się dopiero dużo, dużo później, gdy dzieci pojawiły się w mojej własnej rodzinie.
Jakież to były inne Mikołaje… Przynosiły masę słodyczy i zabawek moim dzieciom. Upominki zbierane pracowicie przez Świętego przez kilka miesięcy wcześniej z myślą, aby zobaczyć wielką radość na małych buziach. 
Niecierpliwość, okrzyki zachwytu i radości wynagradzały te starania i pobudzały do kolejnych. Żeby te twarzyczki były jeszcze bardziej szczęśliwe.
Starsze dzieci podrosły, a Mikołaj musiał się dostosować do oczekiwań coraz bardziej wymagającego pokolenia. Już paczka groszków nie wystarczała…
Żeby było ciekawiej, należało odpowiednio ubarwić atmosferę oczekiwania. 
Więc były opowieści, czytanie książek, rozmowy, pisanie listów, a wcześniej listy obrazkowe.
 Listy musiały być często tłumaczone mamie, żeby podpowiedziała Mikołajowi, o co chodzi, w razie problemów z właściwą interpretacją obrazków czy niezdarnych pierwszych pisanych słów.
 I był płacz, gdy pewnej nocy Święty, przejeżdżając saniami zaprzężonymi w świetlne rumaki, ominął nasze okno, w którym widniały wystawione listy, poprawiane wielokrotnie, aby były odpowiednio widoczne i z tego poprawiania spadły z okna, chowając się za fotel…
 I moje tłumaczenia i usprawiedliwienia dla niezbyt spostrzegawczego i zapracowanego Mikołaja. 
I wielka radość mojego najmłodszego, który przybiegł do mnie z wielką emocją, wykrzykując, że właśnie widział, jak Mikołaj przejeżdżał po niebie…
Opowieściom odmalowującym wygląd całego zaprzęgu nie było końca. Do samego wieczora pojawiały się coraz to nowe szczegóły. Bo moje dzieci bardzo długo wierzyły w Świętego Mikołaja. Nawet gdy inne dzieci podsuwały im prawdę, to one nadal pozostawały w tej bajkowej atmosferze, którą stwarzał czas oczekiwania.
 Nie wiem, jakim cudem godziły świadomość istnienia obok siebie mamy-Mikołaja i prawdziwego Świętego Mikołaja, który kursował po całym nieboskłonie. I to była jedyna noc, kiedy chciały jak najszybciej zasnąć w oczekiwaniu poranka i czegoś mikołajowego pod poduszką. Bo tradycję pozostawiania paczek pod poduszką zachowałam.
Dzieci już prawie wszystkie dorosły, Mikołaj omija nas szerokim łukiem, nie widząc listów za naszymi szybami.
 A my cieszymy się radością na buziach innych dzieci i czekamy na prezenty gwiazdkowe. 
Czekamy na czas, kiedy to my, dorośli, już świadomie i z miłością do najbliższych zamieniamy się w Świętych Mikołajów.
 Na czas, kiedy to radość na twarzy obdarowanej miłością bliskiej osoby wzbogaca atmosferę rodzinnej wspólnoty.
Tekst  ten zamieściłam jakiś czas temu na jednym z portali ,a teraz,ulegając magii przedświątecznej , odświeżam go tutaj.

5 komentarzy:

  1. Basiu, przede wszystkim Wszystkiego Najlepszego z okazji imienin! Do mnie jako do dziecka Mikołaj przychodził w Wigilię, nie było po prostu żadnego obchodzenia w okolicach 6 grudnia. Dopiero mój mąż częstochowianin zostawił mi prezent pod poduszką, który znalazłam w mikołajki.Obowiązkowa była rózga pomalowana na srebrno lub biało. Potem to się przyjęło,a teściowa przyjeżdżała specjalnie,żeby się przebrać za Mikołaja. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Mikołaje moich wspomnień są bardzo podobne do tych Twoich. Do dzisiaj pamiętam książeczki z serii "Poczytaj mi mamo" Takie szarobure i na marnym papierze (lata 70), które potem czytałam młodszemu bratu.
    Moje dzieci, tak samo jak i twoje, najpierw rysowały potem nieudolnie pisały te swoje zamówienia do Świętego.
    Teraz mikołajki obchodzimy symbolicznie (skarpetki dla męża, jajko niespodzianka dla córy). Prawdziwe upominki są dopiero w Wigilię.
    Z okazji wczorajszych Twoich imienin życzę Ci wszystkiego najlepszego:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Basiu spóźnione ale od serducha życzenia.
    U nas Mikołaj 6 grudnia zawsze był ograniczony w prezenty.Robiłam dzieciom malutki prezencik ze słodyczy..Dopiero na Boże narodzenie cieszyliśmy się fajnymi prezentami .Teraz jesteśmy wszyscy dorośli i całkiem inaczej na to spoglądamy.U nas nie istnieje coś takiego ,jak robienie sobie drogich prezentów.Wszystko w sumie mamy co chcemy,ale drobiazg ,chyba najbardziej cieszy..Fajnie opisałaś wspomnienia::)))Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Mikołaje z moich wspomnień, podobne są do Twoich. Z niecierpliwością czekałam na prezent pod poduszką, jak większość dzieci,a następnie były podarunki pod choinką,jakoś nigdy nie udało mi się brzposrednio spotkać z Mikołajem.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Popłakałam się jak to czytałam. Tak pięknie to opisałaś... jak sami z dzieci zmieniamy się w Mikołajów. Znam to aż za dobrze :) Moi rodzice jakoś nie potrafili utrzymać tego czaru, tej magii... Ale ja bardzo się staram :)

    OdpowiedzUsuń

Jestem

Jestem,jestem,tylko tak jakoś daleko od świata blogowego. Czas mija ,bo człowiek chce się nacieszyć tymi chwilami wiosny,kiedy to nie pada ...